Z pamiętnika testera #11: Koniec sezonu.

Kto jest największym wrogiem kierowców? Drogówka? Nie to byłoby zbyt proste. To może terroryści? Też nie, bo rzadko zdarzają się ataki na autostradzie. To może drogowcy, którzy biorą się za robotę w porannym  lub wieczornym szczycie? Blisko, nawet bardzo, ale tym razem nie o tych Panów chodzi. Z resztą, w ich przypadku godzimy się, na to zło konieczne, w imię jeżdżenia po lepszych drogach w przyszłości. O kogo zatem chodzi? Otóż, o tych zwariowanych rowerzystów, na których sezon dobiega właśnie końca. Czy naprawdę są tacy źli? Czy to banda nieokrzesanych samobójców? A może jednak da się z nimi dogadać i bezproblemowo współistnieć na ulicach Polski? Dziś parę słów o cyklistach.

Jazda na rowerze, towarzyszy praktycznie każdemu Polakowi już od dziecka. Mało tego, dla większości są one pierwszymi czterokołowcami w życiu. Zanim uda nam się dorosnąć wystarczająco, aby móc prowadzić pojazd zasilany silnikiem, to jedyne urządzenie, które daje nam wolność poruszania się, nieporównywalną z chodzeniem na piechotę. Czyli, każdemu rowery i rowerzyści powinni się dobrze kojarzyć, choćby przez wgląd na wspomnienia z dzieciństwa. Rzeczywistość jednak jest zgoła inna. W momencie, w którym przesiadamy się za kierownicę samochodu, bez znaczenia jakiego, niechęć w ich kierunku zaczyna rosnąć liniowo. Ponadto zdaje się, że rowerzyści również pałają żywą nienawiścią, do zapuszkowanych ziomków z ulicy (zabrzmiało jakby chodziło o kolegów po wakacjach w więzieniu, ale chodziło o kierowców taki żarcik, he he ( ͡° ͜ʖ ͡°) )

Skąd bierze się ta wzajemna niechęć, mimo że teoretycznie na rowerach i samochodami poruszają się ci sami ludzie? Problem wydaje się być głębszy niż wygląda na pierwszy rzut oka, niczym jezioro z podwójnym dnem.

Zacznijmy więc od tego, jak obie grupy są przedstawiane publicznie. Zwykle to kierowcy są prezentowani jako czarne charaktery, jeżdżą jak wariaci w swoich trujących i śmiercionośnych automobilach, pijani, naćpani, furiaci nieznający skrupułów, czy pojęcia uprzejmości, czują się jak panowie świata, nie zważający na nic. W stosunku do rowerzystów media są już o wiele bardziej przychylne, bazując jedynie na wiedzy z telewizji i gazet możemy uwierzyć, że tak naprawdę to nie są ludzie, ale uliczne dobre wróżki (znów niefortunne porównanie, ale nie chodziło mi o TE przydrożne wróżki). Nie trują naszej planety, są cisi, zajmują mniej miejsca, władze wielkich miast wręcz zapraszają ich do siebie i radzą każdemu aby przesiąść się na rower. Spora różnica w stosunku do  kierowców, których powoli, aczkolwiek skutecznie wypędza się z centrów miast. Jest jeszcze niekwestionowana wisienka na torcie, jeżeli chodzi o tą karuzele niesprawiedliwości społecznych, DZIEŃ BEZ SAMOCHODU. Nie no ja to jestem spokojny, ale jak słyszę to hasło, to mam ochotę wsiąść do największego amerykańskiego pick-up’a z dieslem o pojemności sporej wanny i cały dzień palić gumę. To może w takim razie dzień bez roweru? Na to niestety nikt nie wpadł, ale gwarantuje Wam, że jak już zostanę Vladimirem Putinem Europy, to zarządzę takie święto i każdy kto złamie zakaz zostanie zesłany do gułagu do Radomia.

Sądzę, że wyklarowaliśmy już pierwszy powód wzajemnej niechęci, czyli presja społeczna, rowerzyści nie lubią kierowców, bo… No bo po prostu tak wypada, a kierowcy nie trawią rowerzystów, ponieważ nikt kto jest wiecznie krytykowany z automatu nie przepada za kimś kogo wciąż chwalą.

Zobacz również:   Z pamiętnika testera #13: Na prąd to są zabawki, a nie samochody!

Jest jednak kolejna przyczyna, czyli doświadczenia płynące z życia. Każdy z Was, z pewnością miał tą przyjemność , lub raczej nieprzyjemność jechania na rowerze w ruchu ulicznym. Ma się wrażenie jakby każdy kierowca czyhał na Twoje życie, albo przynajmniej brał udział w challenge’u pod tytułem zepchnij rowerzystę z drogi a dostaniesz darmowe piwo. Kultura prowadzenia samochodu w Polsce w ciągu ostatniej dekady i tak przefrunęła z Hadesu, co najmniej do  poziomu gruntu i wszystko idzie dalej w dobrym kierunku. Mimo wszystko, bycie cyklistą na ruchliwej drodze to w dalszym ciągu sport ekstremalny. Na szczęście ilość ścieżek rowerowych zwiększa się dynamicznie, niestety wciąż nie można dojechać nimi wszędzie i czasem zdarza się odcinek, gdzie musimy włączyć się do normalnego ruchu i tutaj zaczynają się nieprzyjemności. Dlaczego tak się dzieje? Z pewnością duża rolę odgrywa różnica prędkości między autami, a rowerami. To, co dla nas na rowerze wydaje się być gnaniem na złamanie karku, w samochodzie może być w dalszym ciągu niemal tempem ślimaka, co powoduje że obie strony patrzą na siebie nieprzychylnie. Rowerzyści na kierowców jak na zabójców, a Ci drudzy na pierwszych jak na zawalidrogi.

Oczywiście jeśli żylibyśmy w idealnym świecie, a każdy z nas w 100% przestrzegałby przepisów to pewnie takich sytuacji konfliktowych byłoby mniej, niestety nie żyjemy. Czasem więc rowerzyści zapominają o tym, że kierowcy mają ograniczone pole widzenia i niekiedy po prostu mogą rowerzysty toczącego się wprost pod jego koła nie zauważyć. Innym razem to „samochodziarze” uważają, że to oni mają zawsze pierwszeństwo bo są więksi i szybsi, a inni powinni na nich uważać planując wkroczenia na drogę.

Sprawa rozbija się o brak empatii dla drugiego użytkownika drogi, oraz ubytki w zwykłym logicznym myśleniu. Oczywiście pomiędzy obiema grupami jeszcze przez długie lata będzie dochodzić do  konfliktów, ale wystarczy że każda ze stron przed uruchomianiem lawiny bluzgów i innej „mowy nienawiści” na chwile przystanie i zastanowi się. Jak bym zareagował gdybym to ja siedział w  tym samochodzie? Albo: „Może jednak zwolnię, ten rowerzysta może nie móc zareagować tak szybko”. Zwykłe ludzkie gesty, a mogą zdziałać wiele. W końcu jeżeli drogi starcza i dla starego malucha i dla wielkiego ciągnika MAN i dla nowobogackiego prostaka w Ferrari, to miejsca wystarczy też dla rowerzysty.

Moim sposobem na zachowanie zimnej głowy w kontaktach z rowerzystami jest jedna myśl, która zawsze pomaga. Myślę sobie, że przecież rowerzysta to taki drogowy przebiśnieg. Kiedy już go zobaczysz to wiesz, że zbliża się lato, ciepłe słońce, roznegliżowane dziewczyny na chodnikach, smak zimnego piwa na plaży. Wszystkie troski, zmartwienia przemijają razem z ochotą na awanturę na środku ulicy. Szanujmy, więc rowerzystów, bo to nic nie kosztuje, a ty rowerzysto nie ślij kolejnej wiązki na kierowcę to taki sam człowiek jak ty. W sumie to nawet trochę szkoda, że już koniec sezonu na fanów pedałowania 😉

1 KOMENTARZ

  1. W moim mieście jest za dużo samochodów, cieszcie się zmotoryzowani,e komuś chcę się przemieszczać rowerem , bo korki byłyby jeszcze większe.

Leave a Reply