Jeżeli spytalibyście 100 przypadkowo wybranych fanów motoryzacji o ich samochód marzeń, to spokojnie można przyjąć, że 80% z nich wymieni któryś z amerykańskich krążowników szos lub musclecarów. Pozostała część wymieni dzielne terenówki, albo coś japońskiego, paru na pewno poda auta supersportowe. Wspólnym mianownikiem tych wszystkich wymarzonych aut będzie dość spory silnik, albo ewentualnie taki, który mimo stosunkowo małej (około 2 litrów) pojemności wytwarza piekielną moc przy polaniu litrami benzyny. Do czego zmierzam? A no, do tego, że dla prawdziwych fanów motoryzacji nie ma nic lepszego niż dźwięk potężnego silnika, który trzęsie całą okolicą z siła Godzilli wychodzącej na brzeg w okolicach Tokio. Od kilku lat, jednak takie okazy coraz trudniej spotkać na drogach, a coraz łatwiej w muzeach, gdzie stojąc umierają, tak samo jak ludzie na emeryturze, którzy tylko siedzą w fotelu czekając na koniec swoich dni. Porównanie może i drastyczne, ale nic bardziej wiernego nie przychodzi mi na myśl. Dlaczego tak się dzieje? Gdzie zmierza ten świat motoryzacji? I po co nam ten cały downsizing? O, tym wszystkim dziś porozmawiamy.
Praktycznie odkąd pamiętam, cały medialny świat wciąż krzyczy o tym, jak bardzo spaliny samochodowe są szkodliwe dla naszej błękitno zielonej planety. Ubiera się w nie właściwie całe zło świata, począwszy od grzechu pierworodnego, poprzez dziurę ozonową, kwaśne deszcze, katastrofalne powodzie i susze, siedem plag egipskich, II Wojnę Światową i wymieranie słodkich Pand, lub innych Koali, a na raku i chorobach wszystkich narządów kończąc. Czy rzeczywiście spaliny samochodowe są tak bardzo szkodliwe dla nas i Ziemi? Zdania są podzielone. Cześć ludzi fanatycznie wierzy, że tak i żądają zakazu ruchu w centrach miast dla samochodów prywatnych, wymuszają coraz to bardziej restrykcyjne normy emisji spalin i są gotowi zginąć w imię swojej idei. Przypomina wam to kogoś? Pozdrawiam „przyjezdnych” 😉 Po drugiej stronie barykady stoją zwolennicy samochodów i lobby paliwowe. Ci z kolei starają się za wszelką cenę przekonać, że samochody to w zasadzie samo dobro, a z ich rur wydechowych wydobywają się kwiatuszki przeplatane tęczą. Prawda, jak zwykle z resztą, leży po środku, chociaż dotrzeć do niej trudniej niż do złotego pociągu w Wałbrzychu.
Przeszukałem niemały fragment internetu i czego się dowiedziałem? Otóż chyba niczego, poza tym, że utwierdziłem się w przekonaniu iż dezinformacja jest najlepszą metodą ogłupiania społeczeństwa . Jedne strony twierdzą, że aż 70% zanieczyszczenia powietrza jest spowodowane właśnie transportem kołowym, inne źródła podają, że jedynie 5% to udział wszelkiej maści samochodów i mówią, że to tyle samo co przemysł. Kolejne podają ciekawą kalkulację iż jeden samolot, lecąc z Europy do USA spala w czasie lotu około 60 tysięcy litrów paliwa, czyli mniej więcej tyle ile przeciętny kierowca w ciągu 50 lat jeżdżenia. Tak dobrze przeczytaliście pięćdziesięciu lat! Przy założeniu, że jego auto spala średnio 7 litrów na setkę to rocznie może pokonać ponad 17 tysięcy kilometrów, czyli dziennie niemal 50 kilometrów. Świątek, piątek, bez wolnych sobót ani świąt państwowych. No dobra, ale ile jest osób, które od 20-tego do 70-tego roku życia nieustannie pokonują taki dystans? Nie wiem, 8 może 9, może 1,5 miliarda ale na pewno nie wszyscy, którzy posiadają samochód. To jednak w tym momencie jest mało ważne.
Kolejny ciekawy fakt to spalanie największych okrętów transportowych na świecie. Tutaj znowu panuje niemała rozbieżność, bo w jednym miejscu znajdziemy informację, że 16 największych kontenerowców na świecie produkuje tyle spalin, co cały ruch samochodowy na ziemi, a w innym że jedynie tyle co 75 mln samochodów. Ta pierwsza wartość wydaje się być nieco naciągana i prawdopodobnie taka też jest, ale jest jeden fakt z którym nie można dyskutować. Otóż silnik obecnie trzeciego, co do wielkości, statku transportowego MS Maersk Emma spala w ciągu godziny pracy 6275 litrów paliwa. Jest to olbrzymi dwusuwowy diesel, zasilany mazutem 4500 razy bardziej trującym niż paliwo w Twoim Passacie TDI i to nawet jak kupujesz ropę od najgorszych ruskich zza Kaukazu na bazarze pod Radomiem. A przyjmując, że rejs z Chin do Europy trwa ok 6 tygodni to daje nam to 1008 godzin nieustannej pracy silnika, czyli oszałamiające 6 325 200 litrów paliwa i takie tankowanie odbywa się co najmniej 8 razy rocznie. Te cyfry robią wrażenie i dają do myślenia.
Do tej pory nie wziąłem nawet pod uwagę wszelkich maszyn ciężkich, olbrzymich agregatów prądotwórczych, kopalń, elektrociepłowni, pociągów spalinowych i tak dalej. Dlaczego, więc nie słyszymy nic o tym strasznym przemyśle, który zatruwa nasze środowisko, a jedynie wszyscy czepiają się biednych samochodów z dużymi silnikami? Na to pytanie nie znam jednoznacznej odpowiedzi, co do której miałbym 100% pewność. Jedno jest jednak pewne. Firmy, a właściwie megakorporacje, które posiadają wszystkie najbardziej paliwożerne pojazdy, łodzie lub zatruwające powietrze fabryki to jednocześnie gigantyczne grupy wpływów. Kontrolują więc to jak i co się o nich pisze i nie pozwalają ekologom za głośno szczekać na ich źródło gigantycznych zarobków. Co innego kierowcy, mimo że jest ich wielu, to jednak mają słabą siłę przebicia, bo są mocno podzieleni. Są więc łatwym celem do ataków, a i wielu z nich jest też ekofanatykami i żądają od producentów samochodów oferowania coraz to bardziej ekologicznych aut.
Dla producentów samochodów to właściwie dobra okazja, bo po co produkować duże silniki, które w pewnym momencie były już tak rozwinięte, że mogły jeździć naprawdę długo bez awarii. Do tego jeśli nawet już się zepsuły to spokojnie z naprawą mogli sobie poradzić nawet Cytryn i Gumiak. Teraz to już co innego, kiedy mamy mały wysilony silniczek z drogich materiałów, z trzema turbosprężarkami i taką kupą elektroniki, że spokojnie moglibyście na nich grać w Wiedźmina 3. Kiedy coś się zepsuje, to musisz jechać do autoryzowanego serwisu, nie ma zmiłuj.
Wygląda na to, że downsizing jest na rękę wszystkim. Wszystkim poza fanom motoryzacji, ale nam pozostaje już chyba tylko czekać na cudowne odwrócenie biegu tej całej szalonej historii i powrotu wielgachnych bulgoczących V8. Oczywiście wielu z Was może powiedzieć, że cały ten artykuł jest mocno tendencyjny i pokazuje sprawę tylko z jednej strony. Fakt trochę w tym racji, ale czego spodziewaliście się po gościu, któremu co najmniej raz w tygodniu śni się jazda Mustangiem z 69’? Na otarcie waszych ekologicznych i bezglutenowych łez, powiem Wam, że w przyszłości, może nawet bliskiej, postaram się napisać coś na ten temat, tym razem z Waszego punktu widzenia. Tak dla równowagi. Smacznej sałaty!