[TEST] Renault ZOE Z.E. 40 Intens Elektrykiem zimą

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Renault ZOE

Ludzie dzielą się na dwa przypadki. Fanatyków samochodów spalinowych, których w życiu nie przekonamy do jazdy samochodem elektrycznym, oraz tych którzy widzą jedyną przyszłość motoryzacji w autach elektrycznych. Producenci zaczynają coraz bardziej rozpieszczać tych drugich i z każdym rokiem prezentują coraz nowsze modele ładowane z gniazdka. My jednak postanowiliśmy sprawdzić  co do powiedzenia ma Renault z modelem ZOE, którego produkcję rozpoczęto jeszcze w 2012 roku, a od półtorej roku dostępny jest w wersji Z.E. 40 z nowymi bateriami o większej pojemności 41 kWh. Pech chciał, że test przypadł na okres bardziej mroźnych dni tej zimy.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Swój własny styl. Przynajmniej z zewnątrz

Francuzi postawili na bardzo ciekawy design swojego elektryka. Patrząc na auto wydaje się jakby dopiero co miał swoją premierę, mimo, że auto ma już 6 lat. Pierwsze wrażenie? Obła bryła, mocne zaokrąglenia, trochę przypominające „jajko”? Nie wiem skąd to skojarzenie, ale tak właśnie jest. Z przodu zauważymy bardzo szerokie reflektory z niebieskimi detalami, które mają charakteryzować „elektryczność” modelu. Do tego wąski grill i ogromne logo Renault, pod którym schowano gniazdo ładowania.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Tył jest bardziej stonowany i łagodny. Lampy również tutaj otrzymały niebieskie elementy wewnątrz klosza, a obły, masywny zderzak buduje wrażenie napompowanego i obszernego auta. Ciekawie zostały umieszczone klamki drugiego rzędu, które znajdują się za tylną szybą i są niemal zintegrowane z powierzchnią auta. Aby je otworzyć wystarczy je przycisnąć, a później pociągnąć. Czyżby redukcja oporów powietrza?

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Pierwszy kontakt z ZOE przypomina spotkanie modelem Clio

No może dopiero po wejściu do jego środka, gdyż w bryle zewnętrznej elektrycznego Renault próżno szukać podobieństw. Wspólny design jest widoczny we wnętrzu. Ba Cała płyta podłogowa jest oparta na modelu z segmentu B, którym jest Clio. No może wewnątrz nie jest to wierna kopia, tylko zarys auta jest mocno zbliżony. Tylko część elementów jest idealnie identyczna, natomiast tutaj znajdziemy dodatkowo mnóstwo detali charakteryzujących Renault ZOE. Przede wszystkim mowa o zegarach. Zostały zastąpione jednym w pełni cyfrowym wyświetlaczem. Prawa strona deski rozdzielczej ma ciekawe wytłoczenie. Materiały wykorzystane we wnętrzu są twarde choć dobrze spasowane. Jeśli kogoś przytłacza ciemne wnętrze tego modelu to bez obaw. Można wybrać wersję z jasną tapicerką i deską rozdzielczą.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Cyfrowy kokpit z komputerem pokładowym za kierownicą wyświetli wszystkie niezbędne informacje o pojeździe. Prędkość, poziom naładowania baterii, zasięg, czy chwilowy i średni pobór prądu. Aktualny pobór i odzyskiwanie energii wyświetla również animacja, która o aktualnym stanie informuje nas podczas jazdy zielonymi, żółtymi bądź niebieskimi strzałkami w zależności od tego jak bardzo jesteśmy EKO.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Wygląd konsoli środkowej jest charakterystyczny dla mniejszych modeli Renault. Wystający element w kolorze Piano Black, w który wkomponowano system multimedialny R-Link Evolution i panel jednostrefowej klimatyzacji automatycznej. Nawigacja oparta na systemie TomTom’a nie jest tak przyjemna jak w większych modelach z systemem R-Link 2, ale dobrze spełnia swoją funkcję. Podłączymy też telefon przez Bluetooth i sprawdzimy dane zużycia energii. W ZOE jest jeszcze jedna funkcja, która nie jest dostępna w innych modelach, czyli „Planowanie komfortu temperatury”. Jest to nic innego jak ogrzewanie postojowe. I chociaż będzie działać tylko i wyłącznie przy podłączonym aucie do gniazdka, to i tak jest to genialna opcja, szczególnie zarówno w mroźne jak i upalne dni.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Przestronność na miarę segmentu B

Oparte na Clio ZOE nie jest królem przestronności. Clio też nim nie jest i tutaj nie ma co się oszukiwać. Jeśli większe osoby będą siedziały z przodu, pasażerowie z tyłu będą mieli niewiele miejsca na nogi. Co do przestrzeni nad głową nie mam zastrzeżeń. Komfort jest całkiem przyjemny, zwłaszcza w przednim rzędzie siedzeń. Chociaż fotele są jednoczęściowe, z wbudowanym zagłówkiem i wyglądają sportowo nie mają głębokiego profilu. Dobrze za to trzymają w zakrętach, a łuki ZOE bierze wzorowo. Pełne fotele mocno zabudowują i oddzielają drugi rząd siedzeń, przez co wydaje się być tam nieco klaustrofobicznie.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Bagażnik oferuje 338 litrów przestrzeni, czyli tyle co typowe auto segmentu B. Jest tu o 38 litrów więcej miejsca niż w Clio i tyle samo co w konkurencyjnym LEAFie poprzedniej generacji dając ostatecznie bardzo przyzwoity wynik. Przestrzeń jest symetryczna i ustawna z niewielkim progiem załadowczym. Znajdziemy tu dwa haczyki na siatki z zakupami co jest ważne w aucie, które w założeniu ma podróżować głównie po mieście, a na kable do ładowania dostaniemy elegancką torbę.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Moc silnika elektrycznego

Elektryczny silnik generuje 92 KM mocy maksymalnej oraz 220 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Chociaż dane nie powalają z kolan to natychmiastowy maksymalny moment obrotowy sprawia, że będziemy startowali spod świateł zostawiając wszystkich za sobą. Przynajmniej do 50 km/h bo później przyspieszenie znacznie słabnie. Od 0-50 przyspieszymy w 4,1 sekundy, natomiast „setkę” na prędkościomierzu zobaczymy dopiero po 13,2 sekundach. Szału nie robi, ale na trasie spokojnie możemy podjąć się operacji, jaką nazywamy wyprzedzanie. Prędkości autostradowych nie osiągniemy, ponieważ auto rozpędzi się maksymalnie do prędkości 135 km/h, ale czy to ważne? I tak będziemy oszczędzać każdy kilometr zasięgu, szczególnie, gdy jedziemy na trasie.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Czy dojedzie do celu?

Wreszcie przechodzimy do momentu, gdzie przychodzi się zmierzyć ze zużyciem energii. Producent jak i naklejka na testowym aucie sugerują, że samochód będzie w stanie przejechać dystans 400 kilometrów. Wszystko jednak z przysłowiową gwiazdką, czyli według normy NEDC, co oznacza i sam producent w danych pisze, realny zasięg wyniesie 300 km latem i 200 km w zimie. No więc miałem zimową aurę, dystans do przebycia, start południowa część Warszawy, cel Lublin. W połowie drogi zdałem sobie sprawę, że jednak nie da rady jechać jak mi się podoba i w trakcie gdy zobaczyłem aktualny zasięg zacząłem bardziej ekonomiczną jazdę. Ze 120 km/h na obwodnicy Garwolina, prędkość spadła do 100 km/h. Im bliżej Lublina tym więcej wyrzeczeń. Przyciszyć radio, wyłączyć radio, a gdy zostało 50 km do celu i 65 km zasięgu zdecydowałem się całkowicie wyłączyć nawiewy, czyli dopływ ciepłego powietrza, ostatecznie kończąc na zasięgu 17 km po 170 km podróży. Czyli 200 km zasięgu jest niemal realne, ale trzeba się nieco postarać.

Zobacz również:   [TEST] Suzuki Baleno 1.2 DualJET Hybrid Elegance
Renault ZOE fot. Piotr Majka

Jazda po mieście to już zupełnie inna bajka. Auto w zależności od stacji ładowania, od niemal zerowego poziomu baterii ładowało się w przedziale dwóch godzin i piętnastu minut do trzech i pół godziny. Po podłączeniu auta w garażu zwykłą wtyczką, samochód naładował się do pełna w 19 godzin. Z obserwacji wynika, że na szybkość ładowania ma również wpływ aktualna temperatura. Co ciekawe, zarówno styl jak i jazda zarówno miejska jak i na trasie nie ma znaczącego wpływu na zasięg. Jest widoczna, jednak różnica jest niewielka, w przedziale 10-15%. Średni zasięg, który pokonywałem wynosił 170 – 190 kilometrów zostawiając niewielki zapas na dojechanie do stacji ładowania.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Może osiągi nie powalają na kolana, a samochód z wąskimi oponami wprost z Seicento nie sprawia wrażenia dynamicznego jednak w rzeczywistości prowadzenie Renault ZOE to czysta przyjemność. Auto ma nisko położony środek ciężkości i w zakrętach prowadzi się genialnie, równo podążając za zadanym torem jazdy. Nie ma mowy o przechyłach nadwozia, a zarazem jest niezwykle komfortowo. Szokuje i to pozytywnie.

Renault ZOE fot. Piotr Majka

Podsumowanie

Jakie są koszty zakupu Renault ZOE? Ceny zaczynają się od 89 900 zł, a nasz egzemplarz kosztuje 109 tys. zł. Oczywiście wiąże się to z wynajmem i comiesięcznym abonamentem na akumulator, za którego sprawność będzie odpowiadało Renault. Można też zakupić auto z bateriami na własność, jednak koszt zakupu 41 kWh wersji będzie 30 tys. zł większy. A tak, nie martwimy się o ich sprawność. Główne pytanie, które jednak trzeba sobie postawić, to czy na pewno potrzebuje samochodu elektrycznego. To nie jest typ auta „dla każdego” i każdy zainteresowany musi się zastanowić przysłowiowe „dwa razy”. Posiadanie takiego auta wiąże się z przywilejami i korzyściami, ale również wyrzeczeniami. Mieszkając w bloku, bez garażu i z dala od stacji ładowania może skutecznie zniechęcić. Jeśli często udajemy się w miejsca ładowania lub mamy możliwość założenia stacji ładowania w domu, to elektryczny samochód będzie bardziej przystępny. Warto pamiętać, że nie wszędzie nim pojedziemy. A jakie są korzyści? Ekologia, darmowe punkty ładowania, mniej awaryjne silniki i dobre właściwości jezdne. Renault ZOE to całkiem przyjemne auto miejskie segmentu B, które doskonale nada się do jazdy miejskiej, tylko jeśli auto elektryczne będzie nam naprawdę potrzebne.

Leave a Reply