Opel to taka marka, z którą jest mi niezbyt po drodze, no może poza paroma wyjątkami (na przykład Kadett <3). Z resztą nie ma co wspominać tego co było, kiedy w niemieckiej marce przyszły tak ogromne zmiany. Opel już nie jest własnością amerykanów z GM. Ostatnio został kupiony przez grupę PSA, która coraz mocniej rozpycha się na światowych rynkach i robi to, trzeba przyznać z nie małym powodzeniem. A jak im się uda wyciągnąć markę spod znaku Harry’ego Pottera z otchłani nijakości? Tego nie dowiecie się z dzisiejszego testu. Jest zdecydowanie zbyt wcześnie, aby odpowiedzieć na to pytanie. Możemy za to sprawdzić jak wyglądają pierwsze kroki Opla na nowej drodze życia. Pomoże nam w tym model Crossland X, jeszcze świeży niczym ciepły curry wurst. Zapraszam!
Opel to marka z wyjątkowo długą historią, można śmiało powiedzieć, że jest jednym z protoplastów motoryzacji, chociaż jak to bywa przy tak długiej działalności, miała swoje wzloty i upadki. Niestety przez ostatnie dziesięciolecia auta z błyskawicą w logo nie wyróżniały się na rynku, żeby nie powiedzieć, że na nim ginęły. Fakt nie można powiedzieć, że były totalnie złe. Były w miarę solidne, swoją awaryjnością nie odbiegały od konkurencji, pozwalały na bezproblemowe poruszanie się całym pokoleniom mieszkańców Europy. Brakowało im jednak „tego czegoś”, nie miały ani wyróżniającego designu, ani modeli budzących szczególne emocje, były, powiedzmy to sobie wprost, nudne. Na szczęście Opel napędzony nowym know-how i strumieniem pieniędzy z grupy PSA wstaje z kolan i zaczyna wypuszczać coraz odważniejsze projekty.
Nowy właściciel, nowe pomysły.
Taki właśnie jest Crossland. Od razu widać, że to auto które zrywa z dawnymi schematami marki i chce się wyróżniać na ulicy. Pierwsze co o tym świadczy to jego klasa/rozmiar/przeznaczenie, nazwijcie to jak chcecie. Opel nie miał do tej pory w ofercie małego, miejskiego crossovera, mimo wyraźnej mody na auta tego typu. Za to teraz oprócz naszego dzisiejszego w gościa, w gamie niemieckiej marki znajdziecie jeszcze dwa SUVo-crossovery, czyli Grandlanda X i Mokke X. Czy nie za dużo? Według mnie nie, bo teraz właśnie takie auta, które mogłyby się wydawać niszowe są niekiedy prawdziwym przepisem na sukces. Wróćmy jednak do Crosslanda.
Pierwsze co zwróciło moją uwagę kiedy podchodziłem do oczekującego na mnie samochodu, to to jak umiejętnie przyciąga wzrok. Stoi przed nami auto, które nie atakuje nas kosmicznymi formami nadwozia, próżno szukać tutaj dziesiątek smaczków stylistycznych, czy patentów na wymyślenie koła od nowa. Nic z tych rzeczy. Przed nami stoi samochód, który wydaje się być stonowany w swoim designie, a mimo to automatycznie zawiesicie na nim wzrok. Myślałem, że to kwestia krwistej czerwieni, która pokrywała moją testówkę, ale kawałek dalej zaparkowane były inne Crosslandy w bardziej „poważnych” kolorach, a mimo to wrażenie było dokładnie takie same.
Głównym akcentem który sprytnie przykuwa naszą uwagę jest optyczne podzielenie auta na trzy części. Mamy czarny dach i słupki, dodatkowo urozmaicone chromowaną listwą, poniżej połać blach w czerwonym kolorze i później znów czarny, tym razem matowy, dół. Tak prosta kompozycja, a jakże przyjemna dla oka. Cała sylwetka Crosslanda łączy w sobie swego rodzaju przysadzistość i lekkość małego auta. Gdzieś usłyszałem, że Crossland jest w pewnym sensie następcą Merivy. To teraz porównajcie sobie te dwa samochody. Nudny klocek, kontra o niebo świeżej wyglądający crossover. Taka zamiana, mi się podoba.
Trochę Insignii, trochę autorskich rozwiązań.
W naszej testówce wyraźnie widać nawiązania do reszty nowych modeli marki, głównie z przodu. Front auta jest mocno podobny do tego znanego z flagowej Insignii, tutaj jednak sprawia wrażenie mniej poważnego, za to bardziej wesołego i przyjaznego. Na uwagę zasługują przednie reflektory, które są wykonane w technologii LED i szczególnie korzystnie wyglądają w nocy, oferując przy tym bardzo dobrą jakość „świecenia”. Mi jednak szczególnie przypadł do gustu tył auta. Ok możecie powiedzieć, że przecież nic się tam nie dzieje, ot zwykły płaski tył corssovera, jakich pełno na rynku. I pewnie po części będziecie mieli rację. Jest jednak jeden detal który kompletnie odmienia to nudne wrażenie. Chodzi o światła. Nie wiem właściwie czemu na mnie tak działają, ale wyglądają jak z samochodu o wiele droższego. Są nowoczesne i eleganckie, a przy tym ani trochę nie snobistyczne.
I na koniec element, który wywołał u mnie niemałe zdziwienie, czyli klapka wlewu paliwa. Nie wiem z jakiego powodu, ale jest przeogromna. Gdyby ją odkręcić i użyć jako talerza, można by podać na nim naprawdę konkretne śniadanie. Nie jest to detal brzydki, czy przeszkadzający, jest po prostu dziwny. Z chęcią poznałbym historię, która za nim stoi.
Echa starego Opla…
Ok, z zewnątrz nowy Opel się obronił, sprawdźmy więc jak jest w środku. A co do tego elementu mam najbardziej mieszane uczucia. Już tłumaczę dlaczego. Po pierwsze od razu widać najwięcej konotacji z wcześniejszymi Oplami, którymi jeździłem i których mówiąc wprost nie jestem fanem. Natomiast kiedy to pierwsze, niezbyt przyjemne wrażenie minęło, zacząłem zauważać, że tutaj może i jest trochę tak jak było, ale mimo to jest też o wiele lepiej. Na czym to tajemnicze „o wiele lepiej” polega?
Po pierwsze ilość miejsca, jak na tak małe auto jest wręcz zdumiewająca. Cztery dorosłe osoby mogą się rozsiąść jak królowie i nikt nikomu nie będzie przeszkadzał. A jak wsadzi się piątą osobę, to też obejdzie się bez bóli. Jak na klasę małego miejskiego crossovera jest bardziej niż dobrze. Kolejna sprawa to system multimedialny. Ten co prawda jest identyczny jak w wielu autach z grupy PSA, ale to akurat bardzo dobrze, bo rozwiązanie jest proste, sprawdzone i intuicyjne. W porównaniu do czasów pierwszej Insigni jest to jak skok w nadprzestrzeń. Po trzecie kierownica, na pierwszy rzut oka może i sprawia wrażenie zbyt dużej i nieporęcznej, ale kiedy trzyma się ją w dłoniach negatywne odczucie znika jak błyskawica.
A reszta wnętrza? To określiłbym jako brakujące ogniwo pomiędzy nudnym jak tabelki w excelu wnętrzami Volkswagenów, a często przekombinowanym stylem aut francuskich. Jest porządnie, intuicyjnie i przestronnie, dobra robota.
Teraz parę słów krytyki. Po pierwsze wyświetlacz head-up display, mały kawałek plastiku dumnie wysuwający się nad zegarami. Ok pomysł spoko, ale wykonanie nie warte dopłaty. Taki wyświetlacz ma sens jedynie kiedy informacje są wyświetlana na szybie a nie na nieco tandetnie wyglądającej plastikowej „szybce”. Druga sprawa to lewarek zmiany biegów. Sam w sobie może nie jest brzydki, może nawet dobrze leży w dłoni, ale to jak pracuje, jak gigantyczne ma luzy, woła o pomstę do nieba. To nowy Opel a nie start Polonez! Zdecydowanie do poprawki! I to właściwie tyle, więcej błędów nie zgłaszam. Widoczność jest w porządku, fotele są wygodne, bagażnik jak na miejskie potrzeby wystarczający. Ruszmy się więc wreszcie i sprawdźmy jak to jeździ.
Dobry bigos smakuje nawet wielokrotnie odgrzewany.
Silnik pod maską naszego Crosslanda to dobrze znany francuski 1.2 turbo, tym razem w wersji 110 konnej. Motor, który sprawia wrażenie mocniejszego niż jest w rzeczywistości, a przy tym zrównoważony w spożyciu. Jednak Corssland wcale nie jest taki mały jak może się wydawać, miałem więc pewne obawy, czy nie będzie trochę mułowaty, albo nie będzie przepalać chorych ilości paliwa. Na szczęście obie te obawy okazały się być bezpodstawne. Z pewnością swoje trzy grosze dokłada do tego skrzynia, która choć tragiczna w użytkowaniu jest mistrzowsko zestopniowana i nie przeszkadza nawet brak szóstego biegu.
Auto chętnie rwie do przodu przy małych prędkościach, a i przy tych nieco większych nie traci rezonu. Piątka to typowy nadbieg, którego raczej nie będziecie używać w mieście, za to genialnie sprawdzi się w trasie, przy redukowaniu spalania. Crossland zadowala się około 6-6,5 litrami w mieście i około pięcioma litrami w cyklu mieszanym. Jak na to ile oferuje przestrzeni wewnątrz jest to wynik bardzo zadowalający.
Nieco gorzej sprawa ma się z prowadzeniem. Da się odczuć nastawienie na komfort kosztem precyzji. Nie znaczy to, że Opel prowadzi się jak Lublin na wytłuczonych resorach, można nim podróżować sprawnie i pewnie. Ja osobiście wolę jednak kiedy auto jest bardziej zwarte i sztywniejsze, ale zdaję sobie sprawę z tego, że takie coś nie wszystkim będzie odpowiadać. To co jest podobać się będzie na pewno osobom, które jeżdżą spokojnie i dużo po mieście, w takich warunkach Corssland czuje się jak ryba w wodzie.
…wiosny nie czyni. Za to dobrze pokazuje nadchodzące trendy.
Przyszedł czas na podsumowanie spotkania z nowym dzieckiem Opla. Czy zerwał z niechlubną historią ostatnich dwóch dekad w historii Opla? Według mnie jeszcze nie do końca, chociaż czuć znaczną poprawę. Kiedyś jeżdżenie autami z błyskawicą na masce było dla mnie nieprzyjemną koniecznością i to wrażenie minęło. W Crosslandzie czułem się dobrze, chociaż pewne rzeczy bym poprawił. Jedno jest pewne, po tym modelu czuć już że idzie nowe i lepsze i mocno kibicuję Oplowi, aby wrócił do czasów swojej świetności, póki co z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że są na dobrej drodze. Cześć!
Crossland ma jeden zasadniczy problem: styliście Opla tak bardzo próbowali ukryć pochodzenie konstrukcji, że nie zwrócili uwaga, jak nieestetyczna „bryła” im powstała!
Auto ma zdecydowanie zaburzone proporcje wysokość / linia boczna okien / wielkość kół, przez co sylwetka wydaje się być zbyt „nadmuchana” i ciężka.
Śmiało mógłbym nazwać to auto najbrzydszym w swojej klasie, gdyby nie fakt, że nie widziałem jeszcze na żywo Forda Ecosporta. A ten też wydaje się pretendentem do owego tytułu!